Wrzesień stał dla mnie pod znakiem naprawdę porządnych powieści. Wszystkie cztery są warte uwagi, każdy może tu znaleźć coś dla siebie.
Zacząłem od słynnego Umberto Eco i jego drugiej powieści, Wahadła Foucalta. Włoski pisarz zachwycił mnie latem 2013 roku Imieniem Róży, dlatego postanowiłem sobie dawkować jego beletrystykę. Na 2014 rok wyznaczyłem sobie przeczytanie Wahadła. Ciężko opisać fabułę, sama książka zaczyna się właściwie epilogiem, a główna oś fabularna kształtuje się dopiero w drugiej połowie powieści. Starczy powiedzieć, że akcja rozgrywa się we Włoszech drugiej połowy XX wieku, a głównym tematem powieści jest tematyka globalnego spisku. Wraz z bohaterami zagłębiamy się w historię powszechną, od średniowiecza aż do XX wieku. Wiedza i erudycja Eco są ogromne i całe szczęście powieść nie jest niczym w rodzaju powieści Dana Browna. Ci, co oczekują wartkiej akcji zdecydowanie się zawiodą, a sam Eco stworzył książkę wręcz anty-spiskową, wyśmiewającą wszelkie spiskowe teorie dziejów. Jedynym co mogę zarzucić Wahadłu jest zbyt rozwlekła część środkowa, ale znakomite zakończenie książki to wynagradza. Wszelkim miłośnikom dobrej literatury polecam, choć nie jest to książka dla każdego.
Po Eco przyszedł czas na kolejnego starego znajomego, Jamesa Clavella. Autor za samego tylko Shoguna jest jednym z moich ulubionych autorów. Gai-Jin to kolejna powieść z tzw. Sagi Azjatyckiej. Akcja rozgrywa się w 1862 roku w Japonii. Nadal rządzi tam shogunat, ale ma on coraz poważniejsze kłopoty. W kraju tysiąca kwitnących wiśni powstaje ruch dążący do oddania władzy cesarzowi. Na domiar złego coraz większą rolę w Nipponie odgrywają europejscy cudzoziemcy, czyli gai-jinowie. Clavell ukazuje nam tą panoramę oczami kupców, prostytutek, polityków, samurajów, roninów. Jak zwykle tego autora czyta się świetnie i jest bardzo wciągająco, ale ta powieść Clavella jest często niepotrzebnie rozwleczona i przegadana. Mimo to, jest to nadal bardzo dobra powieść przygodowo-historyczna. Warto przed lekturą Gai-Jina przeczytać Shoguna i Tai-Pana, choć nie jest to konieczne.
Kojarzy ktoś może książkę Pokuta Iana McEwana, bądź jej ekranizację z Keirą Knightley w roli głównej? Podczas czytania Pobojowiska miałem w głowie silne skojarzenie z tematyką i fabułą Pokuty. Mamy tutaj również wątek wyklętej miłości oraz umiejscowienie części akcji w czasie II wojny światowej. Crummey pisze dobrze, zajmująco. Najsilniejszą stroną powieści jest miejsce akcji jej wielu fragmentów, a mianowicie: Nowa Fundlandia. Jest ukazana naprawdę przepięknie. Crummey ujmująco oddaje rytm życia jej mieszkańców oraz przemiany jakie przeszła od czasów II wojny światowej do czasów współczesnych. Jeżeli chodzi o całą resztę książka jest po prostu dobra. Nie potrafiła mnie jednak zaangażować emocjonalnie. Być może niesprawiedliwie oceniam tą książkę przez pryzmat Pokuty, ale powieść McEwana to emocjonalny rollercoaster. Pobojowisko to dla mnie tylko opowieść ledwie letnia.
Lubię morfinę, zmrożoną wódkę i szampana, kokainą nie pogardzę, lubię wykwintne jedzenie, lubię tańczyć w Adrii albo w Paradisie z kobietami, które poznaję wieczorem i żegnam rano. Lubiłem. Lubię pójść z nimi do łóżka, ale bardziej lubię to, że mi ulegają, bardziej zależy mi na tym, aby mię uwielbiały, niż na samym ich ciele. Ciała mnie nużą. Nie nuży minie ciało Heli. Nie nużyło. Dalej nie nuży. Pragnę Heli. Nie kocham jej. Kocham ją. Kochałem. Nie. Nie wiem. Jestem Konstanty Willemann i jestem dobrym synem mojej matki. Nie jestem. Jestem Konstanty Willemann i przyjąłem miłość mojego ojca wiedząc, gdzie go zaprowadzi. Do przestrzelonej czaszki. Jestem Konstanty Willemann i nienawidzę mojej matki.
Konstanty Willemann - kurwiarz i morfinista. Człowiek nieustannie polegający na uwielbieniu kobiet, kreowany przez nie. Za nim stoi jego cień, nieznana przyjaciółka, czarna bogini, która mówi językami ludzi i aniołów. Po poranku spędzonym ze swoją żoną i synkiem Konstanty idzie do swojej żydowskiej kurwy, Salome. Całym jego życiem stara się kreować matka. Kostek jest dzieckiem dwóch narodów, ale presja matki i otoczenia sprawiają, że stara się się być jak najlepszym Polakiem. Niby ułan i patriota. Zostaje wbrew swojej woli związany z konspiracją przeciwko Niemcom. A to wszystko na początku okupacji niemieckiej Warszawy podczas II wojny światowej.
Twardoch stworzył pozornie obrazoburczą powieść. Umieścił akcję w czasach po których należało by się spodziewać heroicznych czynów i głębokiego patriotyzmu. Zamiast tego autor zafundował nam narratora w postaci Konstantego, człowieka dwuznacznego moralnie, którego jednak w miarę rozwoju powieści da się nawet zrozumieć i polubić.
Fascynujący i dokładny jest opis Warszawy w pierwszych miesiącach okupacji. Język Twardocha porywa, potrafi urzec i wciąga nas w psychikę i przekonania Konstantego. Intrygująca jest ukryta w cieniu druga narratorka powieści, czarna bogini. Nie da się sprecyzować, kim lub czym jest, ale ukazuje mroczną naturę człowieka. Komentarz na temat kondycji ludzkości i jej natury jest w wykonaniu Twardocha bardzo gorzki. Przypomina to czasami prozę Cormaca McCarthy'ego.
Twardoch stworzył powieść fenomenalną. Doskonałą językową, skłaniającą do przemyśleń, mocną i porywającą. Choćbym chciał, nie potrafię wymienić słabych stron Morfiny. Jedna z najlepszych rzeczy, które czytałem. Polecam.